Translate

piątek, 30 grudnia 2016

Rozdział 32 "All the aces"

Hope's POV

Obudziłam się gwałtownie, słysząc trzaskanie drzwiami. Leniwie podniosłam głowę z oparcia kanapy, by sprawdzić co wywołało ten dźwięk. Gdy zobaczyłam zdenerwowanego Jacka rozmawiającego przez telefon, przewróciłam oczami. Pewnie praca. Stwierdziłam, że nie uda mi się ponownie zasnąć, wiec rozciągnęłam zaspane mięśnie. Mimochodem zauważyłam, że byłam przykryta kocem, co wywołało na mojej twarzy lekki uśmiech. Przypomniałam sobie jak skończył się wczorajszy wieczór. Chciałam oglądać jakiś film, więc włączyliśmy cokolwiek i najwyraźniej zasnęliśmy w trakcie. Ziewnęłam i leniwym ruchem wstałam z mebla. Powoli skierowałam się w kierunku kuchni, gdzie był mężczyzna.
-... nie obchodzi mnie to, rozumiesz? Macie załatwić tą sprawę do końca tygodnia... - usłyszałam zdenerwowany głos, jeszcze zanim znalazłam się w pomieszczeniu.
Zmarszczyłam brwi ciekawa o co chodzi. Jednak.. to chyba nie moja sprawa, więc nie powinno mnie to interesować.
-Słuchaj. Nie jestem twoją kurwa pierdoloną niańką, by sprawdzać czy dobrze wykonujesz zadanie. Sam wymyśl rozwiązanie, za co ja ci niby płace? - warknął i odłożył telefon na blat, nad którym się pochylał.
-Coś się stało? - spytałam.
Jack odwrócił się w moją stronę wyraźnie zdziwiony moją obecnością. Oparł się plecami o marmur i przetarł twarz dłońmi.
-Nie. Jak dużo słyszałaś? - spojrzał na mnie podejrzliwie, przez co przez głowę przeszła mi myśl, że może jednak to była moja sprawa. Wraz z tym pomysłem przyszła straszna możliwość.
-Niewiele... ale to chyba nie ma związku z tą całą sprawą z Justinem? - starałam się ukryć mój strach.
-Spokojnie nie zabije chuja.. - powiedział rozbawiony, uśmiechając się przyjaźnie - Chyba, że będziesz tego chciała - dodał szybko. - Co prawda dodam mu trochę brudnej roboty. Może będę miał na tyle szczęścia, że ktoś inny postanowi uciszyć go na wieki. - wzruszył ramionami jakby wizja śmierci nie była niczym wielkim.
Pokiwałam tylko głową na znak, że zrozumiałam, no bo co innego mogłam zrobić? Podeszłam do wysepki kuchennej i zgarnęłam z talerza truskawkę. Ugryzłam ją bez większego przekonania, rozmyślając nad moją obecną sytuacją. Nie chciałam wracać do domu. Oznaczałoby to potrzebę pójścia do szkoły prędzej czy później, co równa się z możliwością spotkania Justina. Ale tutaj też nie mogę zostać. Znikając na jedną noc, zawsze mogę użyć wymówki "nocowałam u koleżanki", przy dłuższej nieobecności rodzice zaczęliby się martwić, a nie mogę tak po prostu powiedzieć im, że Jack jest w mieście. Są powody, dla których to ukrywa. Co więc mam zrobić? Westchnęłam głęboko. Czy mogę powiedzieć, że tęsknie za czasami gdy życie było prostsze, jeśli nigdy nie było usłane różami? Mimo wszystko jednak łatwiej było martwić się jedynie o to jak zakryć blizny na rękach. Przeczesałam palcami włosy i oparłam się na łokciach na blacie.
-Dlaczego nie powiesz moim rodzicom, że jesteś w Miami? - spytałam jedząc kolejną truskawkę.
-Nie chce mieszać rodziny w to wszystko. - odparł zdawkowo, ale czułam, że to nie cała prawda.
Może chciał być sam? Może tak mu było najwygodniej? W końcu, który szef gangu potrzebuje, by siostra z mężem przychodziła na kawkę w niedziele? I całe to ukrywanie prawdy to tylko dodatkowy problem do listy. Sama chętnie odizolowałabym się od bliskich, tylko po to, by nie musieć wiecznie udawać, że jakoś się trzymam. Ni stąd, ni zowąd spojrzałam na zegar na ścianie. 10 rano, już dawno powinnam być w szkole. Ale skoro opuściłam już parę lekcji, to chyba nic się nie stanie jak w ogóle się nie zjawie? Usiadłam na wysokim krześle, kiedy Jack zaproponował, że usmaży naleśniki na śniadanie. Zaczęłam z nudów przeglądać na telefonie instagrama i inne social media. Miło było popatrzeć jakie inni mają normalne życie, bez tych wszystkich dram. Nagle urządzenie zawibrowało cicho w mojej ręce, sygnalizując, że dostałam SMS-a. Przełknęłam głośno ślinę, gdy na ekranie pojawiło się imię "Justin".

Zauważyłem, że nie ma cię w szkole. Czyżbyś mnie unikała, skarbie? ;)

Moje ręce zaczęły delikatnie się trząść, a serce przyśpieszyło. Nie wiedziałam co odpisać, nie wiedziałam, czy w ogóle to zrobić. Mimochodem spojrzałam na wujka, który nucił pod nosem jakąś melodyjkę, przewracając placka na patelni. Naszedł mnie pewien pomysł.

Zajęło mnie spotkanie z dawno niewidzianym członkiem rodziny.

Cierpliwie czekałam na odpowiedź. No dobra może trochę kłamie. Moja noga nerwowo podskakiwała i nie byłam w stanie nad nią zapanować. Na szczęście ekran zaświecił zanim zdążyłam nabawić się nerwicy.

Chyba nie jesteś tak głupia, by bawić się w kabla.

Byłbyś hipokrytą, uważając zemstę za coś negatywnego.

Ze stresu podgryzałam paznokieć od kciuka lewej dłoni.

Piśnij chociaż słówko, a pożałujesz.

Niby jak? Wiesz, muszę znać za i przeciw zanim opowiem Jackowi jak podle potraktowałeś jego ukochaną siostrzenice. 

"Niby jak?" Co za głupie pytanie. Mogłabym wymienić całą listę rzeczy, które mógłby mi zrobić, a on pewnie ma jeszcze więcej pomysłów.

Mam ci przypomnieć o bardzo ciekawych materiałach znajdujących się na moim telefonie? Czy może zapomniałaś o istnieniu czegoś takiego jak internet?

Jestem pewna, że wujek ma paru szpeców od technologii, którzy bez problemu pozbędą się tego w parę sekund. 

Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z istnienia takiej możliwości. Jack zarządza masą gangów, na pewno ma w drużynie paru hakerów. Jestem pewna, że byliby nawet w stanie włamać się do telefonu Justina i wykasować to wszystko. Z każdą chwilą zaczęłam czuć coraz większą przewagę. Miałam wrażenie, że mam go w garści. I wystarczyło jedno zdanie skierowane do osoby znajdującej się w tym samym pomieszczeniu, by wszystkie moje problemy zniknęły. Czy byłabym jednak w stanie przeżyć fakt, że przyczyniłam się do zabójstwa?

Nie ośmielisz się mu wszystkiego powiedzieć.

Zakład?

Na mojej twarzy pojawił się zuchwały uśmieszek. Niemal widziałam jak bardzo zły i przerażony jest teraz chłopak. Jak nerwowo szuka rozwiązań, jak zdaje sobie powoli sprawę z powagi sytuacji i niebezpieczeństwa jakie mu grozi. Jak uświadamia sobie, że jego mała ofiara jednym zdaniem może zakończyć jego żywot. I wtedy mimo wszystko moje serce stanęło na chwile, bo ekran pokazał, że Bieber do mnie dzwoni.
-Gdzie tu jest toaleta? - spytałam szybko, nie odrywając wzroku od ekranu.
-Korytarzem, drugie drzwi po lewej. - powiedział Jack, nawet na mnie nie patrząc, zbyt zajęty by nie spalić śniadania.
W pomieszczeniu wyłożonym białymi kafelkami znalazłam się w parę sekund. Szybko zamknęłam drzwi na klucz i oparłam się o zimną ścianę, drżącym kciukiem przesuwając po zielonej słuchawce. Przyłożyłam telefon do ucha.
-Nawet ty nie jesteś tak głupia, mała. - usłyszałam znienawidzony głos.
Teraz był jednak inny niż zazwyczaj. Słyszałam jak z całych sił starał się brzmieć na wyluzowanego i pewnego siebie, maskując przerażenie i przyśpieszone tętno. Odzyskałam odwagę i zuchwałość. Miałam kontrolę.
-Głupia byłabym nie korzystając z okazji. - odparłam pewnie, bez jednego zająknięcia, bez krzty strachu. Aż poczułam dumę z moich strun głosowych.
-Wystarczy jedno kliknięcie, a wszyscy, których znasz dostaną filmik jak jęczysz bym pieprzył cię mocniej.
-Wystarczy jedno zdanie, a wylądujesz w czarnym worku z kulką w czaszce. - niemal usłyszałam jak wciągnął powietrze. - O ile oczywiście Jack będzie tak łaskawy, by zabić cię tak szybko.
-Nie jesteś taka. Nie chcesz być odpowiedzialna za czyjaś śmierć, nawet jeśli chodzi o mnie. - w jego głosie słyszałam nadzieje. Przy ostatnich słowach nie wierzył w to co mówi. To było ukryte błaganie, próba przekonania mnie bym tego nie robiła. W moich żyłach popłynęła czysta adrenalina.
-Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym zobaczyć pusty wyraz twojej twarzy, gdy leżałbyś skamieniały na ziemi. - mój głos był pusty. Bez uczuć, bez emocji, bez tonu. Sama przestraszyłam się jego brzmienia. Chociaż chyba bardziej bałam się tego, że mówiłam prawdę. To straszne, ale naprawdę chciałam by tak się stało. Chciałam widzieć, jak sprawca mojego bólu i łez zniknął.
-I nie boisz się konsekwencji? - brzmiał jakby właśnie wpadł na jakiś pomysł, jakby właśnie złapał się jakieś lichej deski ratunku.
-A są jakieś? - zaśmiałam się wdzięcznie. -Co będziesz wstanie mi zrobić martwy?
Usłyszałam dzwonek i mnożące się rozmowy ludzi, a potem jakby ucichły i zabrzmiał dźwięk zamykanych drzwi.
-Powinnaś raczej zapytać co jestem w stanie zrobić wciąż żywy. - znowu brzmiał mrocznie i tajemniczo, jak zawsze gdy groził. Był pewny siebie. Nie podobało mi się to. Mimo wszystko jednak wciąż stałam na pewnym gruncie. Wciąż byłam pewna, że to ja rozdaje karty.
-O czym ty mówisz Bieber.
-Skoro chcesz się zakładać, to może sprawdzimy, kto pierwszy dotrze do twojego domu? - to zdanie na chwile zabrało mi kolor z twarzy.
Margaret. Rihanna. Nie.
-Naprawdę chcesz ważyć sobie więcej piwa? To nie mądre. - próbowałam by mój głos brzmiał tak samo jak przedtem, ale szczerze nie byłam na tyle skupiona by słuchać jak mi poszło.
-Skoro i tak umrę w męczarniach mogę jeszcze zadać tobie trochę bólu. - słyszałam ten podły uśmiech na jego ustach. - To jak? Mam odpalać silnik?
Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale nagle w żyłach popłynęła mi czysta złość. Gniew rozgrzał mnie do czerwoności. Twarz wygięła się w grymasie. Jak on śmie mi grozić? Jak nawet w takiej chwili może być tak pewny siebie? Jak może sądzić, że nie zadecyduje o jego zgonie? Jak może sądzić, że jestem słaba? Nie pozwolę na to. Nie pozwolę by po raz kolejny wygrał. Zakończę to. Cały mój mózg wypełnił się pragnieniem, by zabrać mu ostatni oddech. Chciałam by umarł. Pieprzyć poczucie winy jakie potem nastąpi.
-Wszystko ok? - usłyszałam głos Jacka zza drzwi.
Skierowałam swój wzrok w tamtym kierunku. Przypomniałam sobie ogień w oczach mężczyzny wczorajszego wieczoru, gdy opowiedziałam mu co chuj po drugiej stronie słuchawki mi zrobił. Chcesz się bawić Justin? No to się zabawimy.
-Ścigamy się, Bieber.

***

-Halo? - znajomy męski głos odebrał po trzecim cholernym sygnale.
-Damon, dzięki Bogu. Jest z tobą Rihanna? - spytałam z lekką ulgą, jestem wciąż ogromnym niepokojem.
-Nie. Jessie, coś się stało? - w jego głosie słychać było troskę.
-Jedź do niej. Szybko. O nic nie pytaj, po prostu jedź. - wydałam rozkaz i po sekundzie usłyszałam charakterystyczny dźwięk kończenia rozmowy, co oznaczało, że chłopak mnie posłuchał.
Wcześniej miałam nadzieje, że może Rih nie ma w domu, jednak przypomniało mi się, jak mówiła, że ma zamiar zrobić sobie parę dni wolnego. To dla niej typowe, nigdy nie przykładała dużej wagi do nauki i szkoły. Tym razem niestety lenistwo może zadecydować o jej życiu. Jack pędził prawie 200 na godzinę, a ja już po raz trzeci nie mogłam dodzwonić się do siostry, jednak bez skutku. Przeklęłam w myślach więcej w ciągu tych paru minut niż w całym roku.
-Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? - spytał kierowca, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
-Jak to? On chce zabić członka mojej rodziny! To nie może ujść mu płazem. - warknęłam.
Jeszcze w jego rezydencji sam płonął z gniewu, a teraz się pyta czy jestem pewna, że chce śmierci tego skurwysyna? Jestem bardziej niż zdecydowana.
-I nie ujdzie. Po prostu jeszcze wczoraj nie chciałaś być taka jak on, nie chciałaś być odpowiedzialna za czyjąś śmierć, bla bla bla. A teraz zmieniłaś zdanie? Ja po prostu nie chcę byś tego żałowała, Jess. - powiedział spokojnie, choć wiedziałam, że wcale nie stara się mnie przekonać do tego co mówi. Chciał go zabić. Nie chciał tylko bym cierpiała.
-Nie będę. Nie można zadzierać z Blackami i wyjść z tego cało. Nie tym razem. - uniosłam dumnie głowę patrząc na drogę przede mną.

***

Z piskiem opon zaparkowaliśmy na podjeździe mojego domu. W tym samym czasie odpięliśmy pasy i sięgnęliśmy po klamki od drzwi, jednak zanim zdążyłam pociągnąć za swoją Jack mnie zatrzymał.
-Zostajesz w samochodzie. - rzucił szybko i wyszedł.
-Co? - krzyknęłam i otworzyłam swoje drzwiczki.
-Powiedziałem, że zostajesz. - warknął. - Nie pozwolę ci patrzeć na to co teraz nastąpi. - powiedział już nieco łagodniej, nie chcąc przestraszyć mnie groźnym tonem i nie oczekując sprzeciwu, ruszył ku drzwiom wejściowym, które były uchylone.
Z drżącym sercem posłuchałam go, wiedząc, że moja niesubordynacja tylko by go opóźniła. Oparłam się sfrustrowana o fotel i kątem oka zauważyłam auto Justina zaparkowane niedbale przed garażem. Znowu zapłonęłam nienawiścią i gniewem. Pieprzyć to! Chcę przy tym być.
Pewnym ruchem wstałam i trzasnęłam drzwiami od auta, zamykając je, po czym dumnie ruszyłam do budynku. Gdy znalazłam się w środku cała moja odwaga nagle znikła. Rihanna siedziała skulona pod ścianą, przez palce oglądając przebieg zdarzeń, pistolet leżał nieopodal niej, Zapewne został wytrącony z rąk Biebera. A skoro o nim mowa, leżał na podłodze i otrzymywał coraz to kolejne kopniaki od blondyna. Nie wiem dlaczego, ale widząc go takiego bezbronnego, jęczącego z bólu, zaplamionego krwią, przeminęła cała złość. Jack miał rację. Nie chciałam i nie mogłam na to patrzeć. Black podniósł chłopaka, trzymając go za szyje i przygwoździł do ściany. Justin próbował jeszcze jakoś rozluźnić rękami uścisk blokujący mu dopływ powietrza.
-Dalej, zabij mnie. - wykrztusił.
I wtedy wśród warknięć wujka, płaczu Rihanny  i jęków Biebera coś we mnie pękło. Jakbym przez chwile nie słyszała już nic, tylko własny krzyk.
-Nie!
Oczy wszystkich skierowały się na mnie. A ja? A ja nie wiedziałam co się dzieje. Byłam otumaniona przez zapach krwi i powagę obrazów, które właśnie widziałam. Miałam w głowie totalną pustkę, ale jedno wiedziałam na pewno. Rzeczywiście nie chciałam by umierał przeze mnie. Nie chciałam być tego powodem.
-Puść go. - powiedziałam półgłosem, jednak w tej totalnej ciszy jaka nastała, byłam dobrze słyszana.
Jack spojrzał na mnie zdziwiony, jednak to z ust młodszego chłopaka wydobyło się ciche "co?". Nie rozumiał. Sama nie rozumiałam. Za to Black rozumiał doskonale. Ci prawda nie był zadowolony, jednak puścił blondyna, cały czas patrząc na niego z pogardą. Ledwo ten zdążył porządnie nabrać powietrza, znów został przyparty do ściany, tym razem trzymany za kołnierzyk.
-Tym razem ci daruje, ale tknij kogoś z mojej rodziny jeszcze raz, a będziesz umierał w takich męczarniach, że piekło będzie dla ciebie rajem. Rozumiesz? - gdy otrzymał odpowiedź w postaci kiwnięcia głową, puścił chłopaka, a ten powolnym krokiem zaczął kierować się w moją stronę. Nie chwila.. nie moją tylko drzwi.
Gdy mijał mnie w przejściu nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment. Nie potrafiłam rozszyfrować co widzę w jego oczach. Wydawało mi się, jakby sam tego nie wiedział. Po chwili Bieber zniknął wraz z brzmieniem silnika, ale gdy tylko jego samochód zniknął, miejsce zajął pojazd Damona. Szybko wybiegł z auta i w mgnieniu oka znalazł się obok mojej siostry. Złapał ją w ramiona a ta schowała głowę w jego barku.
Przyjrzałam się całej scenie jeszcze raz, a potem spojrzałam na zdyszanego przez bójkę Jacka, nie wierząc w to co się właśnie wydarzyło.

***

Po tak długim dniu marzyłam tylko o porządnym śnie. Mimo dzisiejszej nieobecności w szkole, postanowiłam nie odwiedzić jej również jutro. Nie byłabym w stanie po tym co się dzisiaj stało. Jack wrócił do siebie, by przypadkiem nie natknąć się na moich rodziców, a Damon został, bo uparł się, że teraz nie opuści Rihanny choćby na krok. Ta swoją drogą opowiedziała mi co się działo zanim przyjechaliśmy. Mówiła, że Bieber miał szaleństwo w oczach. Sam nie wiedział co robi, była tak przerażony wizją śmierci, że bał się nawet zadać ją komuś innemu. Tylko dzięki jego zawahaniu zdążyliśmy uratować Rih na czas.
Przetarłam twarz dłońmi, wkładając nogi pod kołdrę. Upewniłam się, że wyłączyłam budzik, kiedy nagle telefon zasygnalizował, że ktoś do mnie dzwoni. Justin?
-Dlaczego? - było to pierwsze słowo jakie usłyszałam po odebraniu.
-Chyba nie rozumiem. - zmarszczyłam brwi.
-Dlaczego nie pozwoliłaś mu mnie zabić. - nastała chwila ciszy.Dlaczego? Bo sama nie znałam odpowiedzi. - Czy to jakaś część twojej gry? Chcesz mnie wykończyć psychicznie? Chcesz bym żył w cholernej niepewności, wiedząc, że w każdej chwili może nadejść mój koniec? Tego chcesz?! - wrzasnął.
-Nie. - odpowiedziałam półgłosem. - Nie wiem dlaczego. Może po prostu nie jestem tobą. Może dla mnie po prostu życie ma jakąś wartość. Nawet twoje. - mój głos był spokojny, nie potrafię wytłumaczyć czemu.
-Czyli co? To tyle? Udowodniłaś jedynie, że miałem rację i że mogę robić co mi się żywnie podoba, bo i tak nie będziesz w stanie dać mnie zabić. - nie wiem czy w jego głosie była maskowana niepewność czy sztuczna zuchwałość.
-Może masz racje. Może nie potrafię pozwolić byś zginął z mojej winy. Jednak Jack nie jest moją marionetką. Nie pociągam za jego sznurki. Rzeczywiście oszczędził cię, bo go poprosiłam, ale wiedz jedno. Wczoraj opowiedziałam mu wszystko i płonął takim gniewem, że musiałam błagać by cię nie zabił. On chce to zrobić, od momentu gdy dowiedział się, że ranisz jego oczko w głowie. I nie czeka na pozwolenie, wie, że go nie uzyska. Jedyne na co czeka, to aż coś przeleje miarę. I wystarczy jeszcze jeden cholerny zły krok zrobiony przez ciebie, a nie będę już w stanie go powstrzymać. Nie jesteś bezkarny Bieber. Po prostu masz szczęście, że nie jestem tak bezduszna jak powinnam i uratowałam ci dupę. Tym razem. - nie czekałam na odpowiedź, po prostu się rozłączyłam ze świadomością, że zostawiłam go z mętlikiem w głowie.
I dobrze. Skoro ja bije się z myślami on też może. Teraz byłam już jednak zbyt zmęczona, by myśleć, więc zamknęłam gdy tylko zamknęłam oczy. Ostatnią moją myślą było, że jestem w pewien sposób dumna, że doprowadziłam go do tak okropnego stanu psychicznego.
Może to złe, ale.. to fajne uczucie rozdawać karty, ze świadomością, że ma się wszystkie asy.


____________________________________________________________________
O jak się podoba? Napiszcie w komentarzach.

CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz