Translate

niedziela, 30 sierpnia 2015

Rozdział 26 "Bang, bang"

Jessica's POV

W chwili kiedy przekroczyłam próg domu, wszystkie oczy spoczęły na mnie. Ze zdziwieniem zauważyłam, że w pomieszczeniu oprócz Rihanny, Damona i Margaret, znajdują się także moi rodzice. Są pracoholikami, więc rzadko bywają w domu. Jeszcze większy szok przeżyłam widząc faceta w policyjnym mundurze.
Co do cholery?
Wszyscy patrzyli na mnie dziwnie. Rihanna z troską, rodzice i Margaret z mieszaniną ulgi, niepokoju i szoku, Damon przeszywał mnie wzrokiem jakby chciał odczytać moje myśli, a wzrok policjanta nie wykazywał niczego. W końcu to tylko kolejna nastolatka, która uciekła z domu. Dla niego to codzienność. Jednak najdziwniejsze było to, że oczy kierowali nie na moją twarz, ale na moje ręce. Gdy to zauważyłam i ja na nie spojrzałam. Wtedy zrozumiałam. Materiał rękawów był przesiąknięty ciemnoczerwoną krwią.
Kurwa.
Gdy uniosłam głowę na ludzi zgromadzonych w salonie i moje spojrzenie się zmieniło. Teraz szukałam w ich twarzach jakiejś pomocy. Chciałam by wszyscy spojrzeli się na mnie jak Damon i dzięki złączeniu sił, udało im się odczytać mój umysł, bym sama nie musiała się tłumaczyć. Albo przynajmniej by ktoś porozumiał się ze mną telepatycznie i podał jakąś wymówkę. Spojrzałam po kolei na Rihannę, która przysiadła na oparciu kanapy, na Salvatora, który stał za meblem i opierał się o niego z wyprostowanymi rękami, na rodziców i Margaret, którzy siedzieli na sofie i na policjanta na fotelu. Nic. Jedyna nowa rzecz, którą zauważyłam to nutka rozczarowania w oczach mamy i taty. Wiedziałam dokładnie o czym teraz myślą. "Znowu się pocięła", "jesteśmy okropnymi rodzicami", "wiedziałam/em, że nie trzeba było jej wierzyć, gdy mówiła, że się poprawi i po prostu zapisać do psychologa". Bolało mnie, że sądzili, że sama to sobie zrobiłam, ale wiedziałam też, że właśnie taką bajeczkę będę musiała im sprzedać. Nie mogę powiedzieć co naprawdę się stało. Przynajmniej jeszcze nie teraz. To zrujnowałoby mój plan.
W czasie gdy tak wszyscy patrzyliśmy na siebie w bezruchu, los postanowił znowu mnie zaskoczyć. Albowiem drzwi łazienki się otworzyły, a w jej progu stanęła Bonnie. Gdy mnie zobaczyła, jej oczy zamieniły się w piłeczki golfowe. Po kilkusekundowym szoku rzuciła mi się na szyję. Lekko się wzdrygnęłam. Po dzisiejszych wydarzeniach, nie bardzo chciałam mieć kontakt z czyjąkolwiek skórą. To wywoływało złe wspomnienia, które nadal były świeże. Mimo to, nie chcąc wzbudzać żadnych podejrzeń, ostrożnie, z wahaniem oddałam uścisk.
-Ty żyjesz - usłyszałam pełen ulgi głos brunetki, która wtuliła twarz w moje włosy.
Z przerażeniem połączyłam to zdanie z faktem obecności policjanta. Czyżby już wszystko wiedzieli? Nie, to nie możliwe, przecież Bonnie o niczym nie wie. W takim razie co do cholery robi tu ona, rodzice i koleś w mundurze? Coś tu jest na rzeczy.
-Pozwolicie, że przeproszę was na chwilę? Ważna sprawa. - mruknęłam półgłosem do zgromadzonych w pomieszczeniu ludzi, złapałam Bon za rękę i pociągnęłam w stronę kuchni.
Zamknęłam za nami drzwi i spojrzałam na wciąż uradowaną dziewczynę, krzyżując ręce na piersi.
-Co do cholery robi tu glina? - spytałam prosto z mostu.
-Gdy przyjechałam ciebie już nie było, więc poprosiłam Margaret by zadzwoniła na policję, a ja w tym samym czasie powiadomiłam Rih....
-Po co kazałaś jej dzwonić na policję?! - podniosłam głos, bezczelnie jej przerywając.
-Groziło ci niebezpieczeństwo, sądziłam, że z ich pomocą....
-Skąd wiesz, że coś mi groziło? - znów nie dałam jej skończyć zdania, przez co nastolatka wywróciła zirytowana oczami.
-Jeśli mam ci coś wytłumaczyć musisz przestać mi przerywać.
Pokiwałam lekko głową i nic ni powiedziałam, czekając aż odpowie na moje wcześniejsze pytanie. Jednak zamiast wyjaśnień, otrzymałam ciszę. Widziałam, że zbiera się by coś powiedzieć i kilka razy otwierała usta z zamiarem zaczęcia, ale szybko je zamykała. Nagle jej wzrok spoczął na zaplamionym krwią materiale mojej bluzy. No w sumie nie mojej. Rihanna dała mi ją gdy pomagała mi się ubrać, ponieważ cała się trzęsłam. To jednak nie było spowodowane zimnem i oboje dobrze to wiedziałyśmy.
-Musisz to opatrzyć. - mruknęła, łapiąc ostrożnie moją rękę, w celu, jak sądzę, poprowadzenia mnie do zlewu.
Ja jednak od razu jej się wyrwałam.
-Nie zmieniaj tematu. - sama zdziwiłam się ilością złości w moim głosie, ale nie dałam tego po sobie poznać.
Ostatnie wydarzenia mocno mną wstrząsnęły, nie będę się więc tłumaczyć z tego, że chwilowo mam ochotę tylko coś rozwalić, popłakać się i zabić jednocześnie. Nie zrobiłam jak na razie żadnej z tych rzeczy, więc możecie znieść moje chwilowe humorki.
Bonnie westchnęła zrezygnowana i zszokowała mnie tym, że nie zareagowała na moją nagłą złość.
-Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć, ale daj sobie pomóc. - wskazała na moje nadgarstki.
Chwile się wahałam, ale w końcu sama podeszłam do zlewu. Brunetka odkręciła zimną wodę i namoczyła nią jakąś ściereczkę, w czasie kiedy ja ostrożnie podwinęłam rękawy do łokci. Zaczęła delikatnie oczyszczać moją skórę z krwi, a ja siedziałam w ciszy oglądając jej poczynania.
-Gdzie macie apteczkę? - zapytała gdy skończyła.
-Górna półka. - mruknęłam.
Sięgnęła ręką w skazane miejsce i wyciągnęła z szafki czerwone pudełeczko z białym plusikiem. Z zdziwieniem oglądałam co robiła. Wyglądała jakby miała w tym wprawę. To sprawiło, że znowu zaczęłam zastanawiać się skąd wie o całej sprawie z Justinem i czemu do mnie przyjechała. Chciała mnie obronić? Jess, to niedorzeczne... Jak niby miałaby to zrobić? Mała, słodka Bonnie? Znam ją już jakiś czas i mogę spokojnie stwierdzić, że nie skrzywdziłaby nawet muchy.
Z namysłu wyrwało mnie nagłe, silne szczypanie w nadgarstkach. Powróciłam do rzeczywistości i zauważyłam, że dziewczyna zaczęła przemywać ranę wodą utlenioną. Syknęłam i skrzywiłam się, kiedy wacik po raz kolejny dotknął otwartej rany.
-To wygląda okropnie. Coś ty sobie zrobiła? - spojrzała na mnie pytająco, marszcząc brwi.
-Po pierwsze, to nie moja zasługa. Po drugie, to ty miałaś się tłumaczyć. - moja twarz, jak i głos, była wyprana z emocji.
Brunetka westchnęła. Poddała się. Wiedziała, że nie odpuszczę.
-Jess, to długa historia, a ty wyglądasz na padniętą. Powinnaś się położyć, mam wrażenie, że sporo dzisiaj przeszłaś.
Myliłam się. Nadal próbowała się wymigać. Co prawda, miała rację, ale nie miałam zamiaru się do tego przyznać. Tak, jestem zmęczona i jedyne o czym teraz marzę to położenie się do łóżka i obudzenie się ze świadomością, że to był tylko sen. Jednak chcę usłyszeć prawdę. Coś mi w niej dzisiaj nie pasuję. Jest zbyt poważna. Nie uśmiecha się bez przerwy, a w jej oczach nie ma iskierek. W ogóle nie zachowuje się jak Bonnie, którą znam. Coś jest na rzeczy i ja muszę wiedzieć co.
-Nie. Chcę wiedzieć. Wszystko. - powiedziałam wyraźnie, rozkazującym tonem.
Przyjaciółka spojrzała na mnie z niemym błaganiem w oczach. Po chwili jednak, nie widząc, żebym miała odpuścić, poddała się. Tym razem na serio.
-Tylko musisz mi obiecać, że nie powiesz an słowa Caroline. Ta rozmowa pozostanie między nami. - zażądała, a mnie znowu zdziwiła ta pewność siebie w jej głosie.
Pokiwałam głową w odpowiedzi, a ona spuściła wzrok z powrotem na moje rany, które ponownie zaczęła oczyszczać tym piekielnym specyfikiem.
-Nie jestem taka jak myślisz. - już jej pierwsze zdanie całkowicie zbiło mnie z pantałyku. - Nie tylko ty masz przeszłość, o której chcesz zapomnieć. - teraz nie wiem, czy naprawdę chciałam wiedzieć, skoro drugie zdanie sprawiło, że na moment zatrzymało mi się serce. Ona wie? - Tak, wiem wszystko. Zmieniłam się, ale niektóre stare nawyki zostały. Sprawdziłam cię, już tego samego dnia, w którym się poznałyśmy. - że co?! - To nie było trudne. Miałaś do czynienia z policją. - na jej twarzy pojawił się mały, rozbawiony uśmieszek. - Wracając. Ja też próbuję wymazać stare grzechy... tylko, że moje są gorsze. - wzięła głęboki oddech, jakby wypowiedzenie następnego zdania, sprawiało jej trudność. - Należałam do gangu.
Nie wiem czemu, ale po prostu wybuchnęłam śmiechem. Bonnie? Moja mała, słodka Bonnie? Ta która przeprasza, gdy ktoś na nią wpadnie na korytarzu? Ta która ma ubrania w "szczęśliwe kolory"? Ta której uśmiech praktycznie w ogóle nie schodzi z twarzy?
Nie, to nie mogła być prawda.
Mój wybuch powstrzymała dopiero ręka brunetki, która przycisnęła wacik, zdecydowanie za mocno, do mojej rany. Syknęłam z bólu.
-Nie wierzysz mi? - spojrzała mi prosto w oczy.
-Przepraszam Bon, ale... serio? Próbujesz mi wmówić, że należałaś do gangu? - ostatnie słowo podkreśliłam. - Jeśli to żart to bardzo śmieszny, ale teraz powiedz prawdę.
Brunetka otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Widać było, że myśli nad czymś intensywnie. W końcu bez żadnego ostrzeżenia wyszła z pokoju. Przez chwile siedziałam osłupiała. Kiedy jednak Bonnie nie wróciła w ciągu kilku minut postanowiłam samej zająć się swoimi ranami. I właśnie w chwili gdy namaczałam kolejny wacik, drzwi się otworzyły. Rzekoma była gangsterka weszła przez nie, ciągnąc za sobą obecnego gangstera. To wyglądało komicznie, bo Bon jest przynajmniej głowę niższa od Damona. Nie wspominając nawet o tym, że dziewczyna jest drobna, a Salvatore dość wysportowany. Zachichotałam cicho, odkładając wacik.
-Skoro nie wierzysz mi, może uwierzysz jemu. Powiedz jej. - rozkazała, puszczając rękę chłopaka i patrząc na niego wyczekująco z rękami założonymi na piersi.
-Ale co? - szatyn zmarszczył brwi, przez co brunetka przewróciła oczami.
-Że w przeszłości należałam do gangu, byłam i nadal mogę być niebezpieczna i bez problemu skopałabym ci tyłek. - na początku mężczyzna kiwał głową, jednak gdy nawiązała do pokonania go, spojrzał na nią jak na idiotkę.
-Co jak co, ale dawno nie walczyłaś i, mimo że dokopałaś Louis'owi, nie sądzę, że dałabyś radę ze mną.
Faceci i ta ich męska duma.
Cóż, jego ego na pewno zostało urażone, po tym jak dziewczyna szybkim ruchem złapała jego rękę, odwróciła tyłem do siebie, wygięła kończynę, którą trzymała boleśnie do góry i popchnęła chłopaka na kolana. Teraz to już nie mogłam się powstrzymać. Po prostu znowu wybuchłam śmiechem. To było komiczne.
-Oh czyżby? - spytała z zwycięskim uśmiechem, nadal trzymając Damona tak, że nie mógł się poruszyć, nie wywołując przy tym bólu.
Ten tylko spuścił głową ze wstydu. Dziewczyna dołączyła do mnie, śmiejąc się i puściła upokorzonego Salvatora. Wstał, otrzepał ubranie i skrzyżował ręce na piersi, patrząc na brunetkę z góry.
-Miałem na myśli w prawdziwej walce, a nie tak znienacka. - prychnął.
Jednak jego próba uratowania swojego honoru się nie powiodła, bo nadal nie mogłam powstrzymać śmiechu. Moją radość usłyszała Rihanna, która weszła do kuchni.
-Coś ty taka wesoła? - spytała, ale widać było, że cieszy się, że się uśmiecham.
Kilka razy próbowałam wymówić jakieś słowo w całości, ale nie udawało mi się przez napad śmiechu. Opanowałam się dopiero do dobrych kilku minutach.
-Bonnie powaliła Damona na kolana. - powiedziałam szybko, bojąc się, że znowu dostanę jakiejś głupawki.
I moje obawy były słuszne, bo wszyscy, oczywiście poza Salvatorem, wybuchnęli śmiechem. Znowu. To jednak nie trwało tak długo.
-Żałuje, że tego nie widziałam. - powiedziała moja siostra, otrzymując gniewne spojrzenie od chłopaka. - Oj no nie gniewaj się. - powiedziała słodkim głosikiek, gładząc jego ramię. - Bardzo cię zraniła? Będziesz płakać? - dodała ledwo powstrzymując śmiech.
Wtedy Damon nagle złapał ją w pasie i przerzucił sobie przez ramię. Ja i Bonnie zaczęłyśmy się śmiać jeszcze bardziej, w czasie gdy dziewczyna wydała z siebie tylko pisk.
-Ja ci kurwa dam się ze mnie nabijać. - powiedział mężczyzna groźnie.
Wszyscy jednak wiedzieli, w jaki sposób miał zamiar dać jej nauczkę. Zaczął iść w kierunku wyjścia z kuchni w akompaniamencie naszych chichotów i rozbawionego głosu mojej siostry wołającej "help! help me! SOS!".
Ta chwila była idealna. Nie pamiętam kiedy ostatnio było tak dobrze. Bez zmartwień, zapomnieć o wszystkim i po prostu się śmiać. Chciałabym by tak zostało. Jednak pieczenie gojących się ran, szybko przypomniało mi o rzeczywistości.

***

-Więc, The Nightmares? - spytałam, biorąc łyka zielonej herbaty z mojego ulubionego kubka.
Bonnie pokiwała głową. W ciągu ostatnich 30 minut opowiedziała mi o spotkaniu z Justinem i czemu udawała słodką dziewczynkę podczas bycia w gangu. Odpowiedź jest oczywista. Kto by ją wtedy o coś takiego podejrzewał? Po odejściu oczywiście nie mogła tak nagle się zmienić. Nigdy też nie powiedziała o niczym Caroline, bo najzwyczajniej bała się jej reakcji.
-Ok teraz wszystko jasne, ale... nie obraź się, ale co ci odbiło, żeby wstąpić do gangu?! - podkreśliłam ostatnie słowa.
Brunetka zachichotała, odstawiając swój kubek na stolik.
-Powiedziałabym, że potrzebowałam kasy, ale to zbyt banalne, nie sądzisz? Na początku musisz wiedzieć, że chodziłam na lekcje samoobrony i przez jakiś czas na boks i karate. Miałam wiele zainteresować i słomiany zapał. Jednak pierwszy z wymienionych kursów przeszłam, bo uważałam, że to jedyny, którego potrzebuje. Mała, drobna, ładna... sama rozumiesz. - zachichotałam. - W każdym razie umiałam się świetnie bić. Pewnej nocy jak wracałam sama od Caroline było już późno. Szłam spokojnie, a tu nagle ktoś kładzie mi rękę na ramieniu od tyłu. Możesz sobie wyobrazić jaka byłam przerażona. - zaśmiałam się krótko na miny i gesty jakie robiła, by podkreślić swoje słowa. - Jednak nauczyłam się zachowywania zimnej krwi na lekcjach z samoobrony, więc od razu złapałam rękę napastnika i przerzuciłam go do przodu, wiesz tak jak na filmach. Z hukiem uderzył o ziemie, aż zrobiło mi się go trochę szkoda. Już miałam uciekać, kiedy usłyszałam jak mówi "zaczekaj, nic ci nie zrobię. Poważnie. Mam propozycję". Sama nie wiem czemu się zatrzymałam. Jeszcze głupszym było pozwolenie by zabrał mnie do siebie. Polubiłam ekipę. Przez pierwsze 2 tygodnie nic strasznego się nie działo, a oni stali się moimi przyjaciółmi. Wtedy myślałam, że cały "biznes" polega tylko na handlowaniu narkotykami i czasem bicie się z ludźmi. Nie widziałam w tym nic złego. Zanim zorientowałam się, że w grę wchodzi zabijanie ludzi, było już za późno by się wycofać.
-Więc jak udało ci się odejść? - spytałam nic nie rozumiejąc.
-To zaszło za daleko. Były groźby, ciągłe morderstwa... Nie mogłam już tego znieść, więc upozorowałam swoją śmierć. Nikt się specjalnie nie przejął... znaczy moi przyjaciele o wszystkim wiedzieli. Nie szukał mnie żaden z wrogów, bo tak naprawdę nikomu specjalnie nie podpadłam. Byłam tylko częścią ekipy, nie wychylałam się. Dzięki temu mogłam po prostu uznać się za martwą i odejść. - wzruszyła ramionami.
-A gang Justina? Oni wiedzą, że żyjesz. - zauważyłam.
-The Kings. - poprawiła mnie. - Nie stanowią problemu. Niby nasze zespoły zawsze ze sobą rywalizowali i jesteśmy wrogami, ale jak już wspominałam, ja nikomu nie podpadłam. Nie ma nikogo kto za wszelką cenę chciałby mnie zabić czy się zemścić.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Wzięłam kolejnego łyka herbaty. Nastała cisza, która w sumie mi nie przeszkadzała. Teraz wiedziałam wszystko i to nie zmienia mojego zdania o Bonnie. Nadal jest moją przyjaciółką  i jestem wdzięczna, że chciała mi pomóc. Teraz wiem, że gdybym była w niebezpieczeństwie, mam do kogo zadzwonić. Wtedy chcąc nie chcąc zauważyłam bandaże na nadgarstkach.
Bonnie pomoże mi gdy będzie wiedziała co się dzieje. Jednak co jeśli, nie będę w stanie zadzwonić? Co jeśli jej nie będzie?
-Bon? - mruknęłam.
-Tak?
-Mogę cię o coś poprosić? - spytałam nieśmiało.
-O co tylko chcesz. - uśmiechnęła się ciepło i położyła dłoń na mojej, patrząc mi w oczy.
-Nauczysz mnie walczyć? - jej spojrzenie nagle całkiem się zmieniło.
Odsunęła się i zmarszczyła brwi. Nie rozumiem. Zachowywała się jakbym poprosiła ją o narkotyki, albo by kogoś dla mnie zabiła. Ja tylko chciałam znać parę chwytów by obronić się, jeśli będę tego potrzebowała. Nie chcę znowu czuć się bezsilna. Taka bezbronna. Zależna od niego. Dzisiaj nie mogłam zrobić nic by zapobiec temu co nastąpiło. Nie umiałam się nawet wyszarpać. Nie chcę znowu tak się czuć.
-Chodzi o Justina? - spytała półgłosem, jakbym miała się rozpłakać na dźwięk jego umienia.
-Po prostu chcę mieć świadomość, że mogę się bronić. Że umiem. Nie wiesz jak ja się czułam. Bałam się nawet poruszyć. Strach mnie sparaliżował. - nawet nie zauważyłam kiedy łzy wypłynęły z moich oczu. - Jeśli... jeśli coś takiego się powtórzy..
-Nie powtórzy się. - przerwała mi.
-Jeśli się powtórzy - powiedziałam z większym naciskiem. - Nie chcę czuć się bezsilna.
Chwilę czekałam na odpowiedź. Znowu nastała cisza. Otarłam pozostałości łez z policzków i zabrałam nasze puste kubki, by odnieść je do zlewu. Gdy już to zrobiłam oparłam się wyprostowanymi rękami o blat.
Ja już tego nie zniosę. Może nie daję tego po sobie poznać, ale dzisiejsze wydarzenia namieszały mi w psychice. Nadal czuję się słaba i bezbronna. Te okropne obrazy ciągle migają mi przed oczami. Krew, jego zadowolenie w głosie, zwycięski błysk w oczach.... Kolejne słone łzy popłynęły z moich oczu.
Dlaczego ja? Dlaczego to wszystko przytrafia się właśnie mnie? Chciałam tylko mieć nowy start. Zacząć nowe życie, bez starych problemów. Chociaż teraz wolałabym wrócić do nałogów i samookaleczania się, a nawet do tych pogardliwych spojrzeń i unikania mnie. To było o niebo lepsze. Boże, co ja ci takiego zrobiłam? Dlaczego muszę tak cierpieć.
-Dlaczego?! - wrzasnęłam zrzucając z blatu wszystko co na nim było.
Już nad sobą nie panowałam. Złość połączyła się z rozpaczą i stworzyła okropną mieszankę. Stanęłam tyłem do mebla i osunęłam się na ziemię. Schowałam twarz w kolanach, które podciągnęłam do klatki piersiowej.
To jest bez sensu. To wszystko jest bez sensu. Ten cały plan, ta zemsta... Najlepiej od razu strzelę sobie w łeb. Zakończę te męczarnie.
Nie wiem jak długo tak siedziałam. Nagle poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Podniosłam głowę i pociągnęłam nosem, patrząc na Bonnie.
-Pomogę ci. - szepnęła i przytuliła mnie.
Nieśmiało oddałam uścisk, ignorując lekkie wzdrygnięcie, które wywołał u mnie jej dotyk. Bo ten uścisk nie był zwyczajny. Brunetka przekazała mi poprzez niego wsparcie, uczucia. Pokazała mi, że nie jestem sama. I naprawdę to czułam.
Dam radę. Przetrwam.
Przynajmniej do czasu, aż mój plan wejdzie w życie.
Wytrzymam. Zemszczę się i odejdę szczęśliwa, spełniona.
Dam radę.

***

Trwałam w tym przekonaniu do czasu, aż wzięłam prysznic. Wtedy znowu się załamałam. Nie mogłam na siebie patrzeć. Moje ciało przypominało mi tylko jednym. O tym jak mnie dotykał, całował. Czułam się upokorzona, brudna. Ale woda nie może tego zmyć.
Więc stałam, oparta o kafelki na ścianie. Woda mieszała się ze łzami i spływała po moim ciele. Teraz już nawet o to nie dbałam. Nie byłam już smutna. Byłam odrętwiała. Nie czułam nic. Kompletna pustka. I to było nawet gorsze od bólu. Byłam pusta w środku. Nic nie warta. I to on mi to zrobił.
Podniosłam rękę tak by mieć pistolet przed oczami. Ah tak, czemu wzięłam spluwę pod prysznic? Postanowiłam ukryć ją w jednej z szafek pod umywalką, bo mam pewność, że nikt nie będzie tam zaglądał. Jednak w momencie gdy przykrywałam urządzenie różnymi głupotkami typu spinki czy gumki do włosów, mój wzrok się na nim zawiesił. Zaczęłam oglądać kawałek metalu w dłoni. Czułam się dziwnie. Trzymałam w ręce narzędzie zagłady, ale nie mogło mnie zranić. Coś jak ten papieros trzymany w ustach z "Gwiazd naszych wina". Po za tym czułam moc. Tą władzę. Czułam, że panuje nad sytuacją. Może właśnie dzięki temu niesamowitemu uczuciu, którego teraz potrzebowałam, stoję pod strumieniem wody z pistoletem w ręku i celuję do ściany.
Pif-paf.
Bam, bam!
Nie żyjesz, gnoju!
Na podłogę, skurwysyny!
Zachichotałam. Jeszcze raz wyprostowałam rękę i przymrużyłam oczy, udając, że do kogoś celuje. Tym razem wyobraziłam sobie konkretną osobę.
Celowałam do Justina.
Postanowiłam dać się ponieść emocjom i w pewien sposób spróbować wyładować złość. To pewnie wygląda komiczne, ale nikt mnie nie widzi, prawda? Więc trzymałam broń na wprost jednej, konkretnej, błękitnej kafelki na ścianie.
Nie żyjesz, skurwysynie! BAM!
Jesteś trupem, chuju! BAM!
To cię nauczy, nie zadzierać z Jessicą Black! BAM!
BAM! BAM! BAM!
Wybuchnęłam przesiąkniętym chora satysfakcją śmiechem. Cieszyłam się jak mała dziewczynka, która dostała nową lalkę. Humor zepsuła mi dopiero świadomość, że to tylko moja wyobraźnia. Wtedy znowu zniknęły wszystkie emocje. Znowu nastąpiła ta koszmarna pustka. Ta pustka, która sprawiła, że przyłożyłam pistolet do skroni. Ta pustka, która pobudziła moją kreatywność i sprawiła, że przestraszyłam się samej siebie.
-Ciał jest cztery, grobów pięć. Kogo dzisiaj spotka śmierć?
Tak, brzmiałam jak postać z horroru. Tak, w tej chwili bałam się samej siebie. Tak, Justin mnie zniszczył.
Tak bardzo, że i z metalem przy skórze udałam wystrzał.
BAM!
Chciałam tego. Bardzo. Chciałam przestać czuć, oddychać.
Ale nie mogłam pozwolić mu wygrać. Nie przed moją zemstą.
Ponownie wyprostowałam dłoń i wycelowałam.
Teraz to ty będziesz cierpiał.
Teraz ty będziesz chciał umrzeć.
Teraz twoja kolej.

***

Wreszcie sen. Wreszcie wymarzony, upragniony sen. Uśmiechnęłam się delikatnie wyciągając włosy spod za dużej koszulki, służącej mi za piżamę. Usiadłam na wygodnym łóżku i wsunęłam nogi pod kołdrę. Ułożyłam głowę na poduszce i zadowolona zgasiłam lampkę nocną. Już zamknęłam oczy, czekając na sen, jednak nie mogłam się tym nacieszyć, bo mój telefon zaczął świecić i wibrować.
Moje serce stanęło gdy zobaczyłam nazwę kontaktu widniejącą na ekranie.
Justin.

_________________________________________________________________________________________________________
I jak się podobało? Po co dzwonił Justin? Czy zemsta Jessici się ziści? I na czym będzie ona polegała? Czytajcie dalej by się dowiedzieć.

Chciałam wam naprawdę bardzo podziękować za
20 000 wejść!!!!!!!
Nawet nie wiecie jak się cieszę z tak dużej liczby :) Chociaż mam nadzieję, że będzie ich o wiele więcej ;)
Poza ty jest już też ponad 130 komentarzy :D
Miło wiedzieć, że komuś podobają się wytwory mojej wyobraźni ^^
Naprawdę każdy komentarz sprawia, że od razu chcę pisać i układam plan nowego rozdziału.
I wiem, że robiłam to już setki razy, ale jeszcze raz bardzo przepraszam, że rozdziały nie są częściej :( Cały czas staram się nad tym pracować, naprawdę! Jednak czasem (jak z tym rozdziałem) piszę coś raz, drugi, trzeci i kasuje i piszę od nowa. Mam jednak nadzieję, że rozdział się podoba :) i że ogólnie cały blog się podoba :)
Jeszcze raz bardzo dziękuje !!
Buziaki :)

O! Chciałam też powiedzieć, że spróbuje nowego systemu. Jeśli to będzie totalny niewypał, to oczywiście wrócę do dodawania w kratkę, raz na ten, raz na ten, ale chcę spróbować :)
Bye :*

CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE

3 komentarze:

  1. Cudowny rozdział ;) Ciekawe o co chodzi w tej zemście ... Pewnie niedługo się dowiemy ;) Bonn i gang? O prosze taka grzeczna i miła a tu takie coś ... Nie spodziewałam się ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeeeeju kocham to <3

    OdpowiedzUsuń