Translate

wtorek, 5 lipca 2016

Rozdział 30 "Pretend it's ok"

Jeśli przeczytaliście - skomentujcie.  Chce wiedzieć ile osób to czyta :)



Jessica's POV

Wzięłam głęboki oddech patrząc w moje odbicie w lustrze.
Ok, trzeba to zrobić.
Ostatnie parę dni znowu spędziłam w łóżku, wolna od szkoły, ale rodzice zaczęli się buntować. Gdyby wiedzieli co mi się stało, pewnie latali by wokół mnie spełniając wszystkie moje zachcianki, przez myśl, że są złymi rodzicami i mnie nie ochronili. Ale szczerze, nawet tego nie chciałam. Po za tym i tak nie mogłam im powiedzieć. Narażanie kogoś bliskiego na niebezpieczeństwo jest ostatnią rzeczą, jaka jest mi teraz potrzebna.
Chwyciłam torbę z książkami leżącą na łóżku i wyszłam z pokoju. Już zbiegając po schodach poczułam zapach naleśników i czekolady. Margaret, kocham cię. Z uśmiechem weszłam do kuchni, spodziewając się, że zobaczę moją siostrę pałaszującą śniadanie i naszą opiekunkę przy z patelnią.
-Czyżbym czuła naleśni... - nie dane mi było dokończyć zdania, ponieważ widok przede mną zmienił mnie w słup soli. Damon. Damon Salvatore. Damon Salvatore w mojej kuchni. Damon Salvatore w mojej kuchni robiący naleśniki. - Nie no bez jaj. - to jedyne co byłam w stanie powiedzieć.
Rihanna słysząc mnie odwróciła głowę w moją stronę, śmiejąc się.
-Wiem też mnie to zdziwiło.
Chłopak nawet mnie nie zauważył, bo najwidoczniej był zbyt zajęty wygwizdywaniem ulubionej piosenki. Zdał sobie sprawę z mojego istnienia dopiero kiedy odwrócił się na pięcie i spojrzał na mnie.
-O, cześć. Siadaj młoda. - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy wskazując na miejsce obok mojej siostry.
Niepewnie podeszłam do krzesła i usiałam, nie będąc pewna czy to nie jest jakiś sen. Nawet dla pewności dyskretnie uszczypnęłam się w rękę. Z podejrzeniem wpatrywałam się w faceta, który nałożył właśnie dwa naleśniki posmarowane czekoladą na talerz, rzucił na niego parę truskawek i postawił przede mną. Nie wiem dlaczego miałam tyle nieufności do tej sceny. Może bałam się ze mnie otruje albo coś. Tak czy owak zaczęłam jeść dopiero wtedy kiedy Rih szturchnęła mnie w ramię i kazała się pośpieszyć, mówiąc, że zaraz jedziemy. Włożyłam pierwszy kawałek do ust i znowu oniemiałam. Ja nie mogę, jakie one są pyszne! Reszta posiłku nie przetrwała długo. Zatrute czy nie, są zbyt dobre. Gdy skończyłam oblizałam ze smakiem usta i spostrzegłam, że oboje moi towarzysze patrzą się na mnie z rozbawieniem.
-No co? - spytałam niepewnie. - Mam coś na twarzy?
-Tak. - roześmiał się Damon. - Czekoladę. I to dużo.
Chwyciłam chusteczkę i wytarłam okolicę ust i widząc, że moja siostra już wyszła, rzuciłam chłopakowi krótkie "cześć" i podążyłam za nią.
Dopiero w aucie, kiedy naleśnikowy haj zmalał, znowu dotknęła mnie ta przerażająca myśl.
Spotkam go.
Ale nie ma już odwrotu.

***

Zadzwonił dzwonek, a ja przełknęłam głośno ślinę. To już czwarta lekcja, a Biebera nadal nie ma. Może nie przyjdzie?
Mimo tej myśli nie mogłam pozbyć się strachu paskudzącego mój umysł. Idąc korytarzem miałam wyczulone wszystkie zmysły i bez przerwy oglądałam się za siebie. Nie zważałam nawet za bardzo na to gdzie idę i czy przeszłam już moją szafkę. Za bardzo się bałam, że Justin nagle wyskoczy skądś i przyprawi mnie o kolejne bezsenne noce. Uspokoiłam się trochę dopiero kiedy zauważyłam Bonnie parę metrów przed sobą. Westchnęłam z ulgi i przyśpieszyłam kroku.
Kiedy już miałam krzyknąć do niej, by mnie zauważyła, ponieważ do tej pory pochłonięta była wyjmowaniem rzeczy z szafki, ktoś złapał mnie za talię i pociągnął do tył. Nie mogłam nawet krzyknąć bo zasłonił mi usta ręką. Moje przerażenie jeszcze bardziej wzrosło, gdy tajemnicza osoba mnie puściła i mogłam zobaczyć kto to. Skoro źrenice powiększają się pod wpływem strachu, moje oczy musiały być całkiem czarne.
Justin.
-Hej, księżniczko. - powiedział opierając się plecami o drzwi z zadziornym uśmieszkiem.
Odruchowo zaczęłam się cofać, ale nie zdążyłam zrobić paru kroków kiedy mój tyłek w coś uderzył. Tym "czymś" okazało się być biurko nauczyciela. Rozejrzałam się zdziwiona i spostrzegłam, że znajdujemy się w pustej sali lekcyjnej. Z przerażeniem zauważyłam, że skoro nie ma tu nauczyciela, ani nawet dziennika, oznacza to, że będzie wolna na tą lekcje. Czyli w skrócie Bieber ma sporo czasu na działania. Mój oddech stał się nierówny gdy patrzyłam się niepewnie na chłopaka. Co on ma zamiar zrobić? Jak na zawołanie zaczął powoli do mnie podchodzić. Zbyt powoli jak na moje poszarpane nerwy. Dłonie zaczęły mi się trząść, a po chwili dołączyły do nich kolana. Gdy dzieliły nas już tylko centymetry myślałam, że zwariuje.
-Boisz się? - spytał łagodnie, jawnie ze mnie kpiąc.
Odwróciłam głowę w bok, nie czując ani odrobiny komfortu przez tą bliskość. Nie chciałam na niego patrzeć. Nie trwałam tak jednak długo, bo chłopak nagle i brutalnie złapał moją brodę ciągnąc ją do góry bym na niego spojrzała.
-Odpowiedz mi. - warknął, patrząc mi prosto w oczy.
Jego tęczówki były nieodgadnione. Nie jestem nawet pewna czy wyrażały złość. To tak jakby mnóstwo emocji było przykrytych pod czekoladowym kolorem.
-Odwal się - syknęłam.
On tylko zaśmiał się krótko i przybliżył się do mnie jeszcze bardziej. Najpierw złożył pocałunek na moim policzku, a potem tworzył ścieżkę po szczęce do mojej szyi, a po niej do obojczyka. Każdy całus był niebywale delikatny, jakby bał się, że mnie zrani. Jednak znam go już na tyle dobrze by wiedzieć, że to zwyczajnie część gry. Zachowuje się łagodnie, by nagle wyskoczyć z brutalnością i tak mącić mi w głowie, aż nie wytrzymam ciągłego napięcia.
Działało.
Po raz pierwszy nie czerpałam żadnej przyjemności z jego pieszczot. Do tej pory zawsze gdzieś tam była, lepiej lub gorzej ukryta. Nawet gdy jej nie chciałam. Tym razem byłam zbyt roztrzęsiona by ją czuć. Sama myśl o jego dotyku sprawiała, że było mi słabo. Z każdym muśnięciem jego ust miałam coraz większą ochotę się rozpłakać. Łzy powstrzymywała we mnie resztka dumy, schowana bardzo głęboko. Jeszcze się nie poddała, chociaż filmiki, które nagrał mój towarzysz mocno ją uszkodziły.
Na wspomnienie owej nocy poczułam się jeszcze gorzej. Na dodatek ręka Justina schowała się pod materiał mojej koszulki. Niech on już zniknie, proszę. Ja tego wszystkiego nie wytrzymam! Zacisnęłam wargi i powieki z całych sił próbując obudzić się z tego koszmaru, kiedy jego dłoń zaczęła powoli wędrować wyżej po moim ciele. Tym czasem usta nie przestały pracować na skórze mojej szyi.
Chciałam płakać. Płakać z niemocy, bo co ja mogę zrobić?
Krzyczeć? Nikt mnie nie usłyszy.
Walczyć? On jest silniejszy i doświadczony.
Nie wiem nawet czy w moim obecnym stanie zdołałabym go od siebie odepchnąć. Pozostało mi tylko stać i czekać na to co zamierza zrobić.
Kiedy poczułam jego dotyk na prawej piersi, zacisnęłam palce na drewnianej strukturze, o którą się opierałam. Mimowolnie wydałam z siebie coś na wzór łkania. Dlaczego to się nie może skończyć? Nie chcę tego. Nie chcę jego dotyku, jego ust, jego zapachu drażniącego mój węch, jego obecności, jego niczego! Co ja takiego zrobiłam by sobie na to zasłużyć?!
Nie wytrzymałam. Ostatnia nitka, która trzymała wszystko we mnie w ryzach, pękła. Fala łez rozbiła tamę w drobny mak i wylała się po moich policzkach. Nie panowałam nad ciałem, które trzęsło się lekko w rozpaczy i nad cichym łkaniem, które wychodziło przez moje gardło.
Wtedy poczułam jak wargi Justina wyginają się w uśmiechu. Przysięgam, on musi być jakimś psychopatą. Odsunął się lekko ode mnie i spojrzał mi w twarz, która starałam się jak najbardziej oddalić od jego wzroku, który wypalał w mojej skórze dziury. Nawet to bolało. Ponownie złapał mnie za brodę i wykonał ten sam ruch do wcześniej. Powieki miałam mocno zaciśnięte. Nie chciałam na niego patrzeć. Spodziewałam się, że właśnie to każe mi zrobić, ale nie. On po prostu mnie pocałował. Delikatnie, lekko.... całkiem nie w jego stylu. Ja jednak czułam to całkiem inaczej. Czułam jedynie bliskość, której nie chciałam. To było już za wiele. Z całych sił próbowałam go odepchnąć. Nic. Nasze usta wciąż były złączone. Mało tego, chłopak naparł na moje ciało mocniej, robiąc mi na złość. Jego dłonie zsunęły się po mojej talli i spoczęły na moich pośladkach, które ścisnął. Załkałam cicho, chociaż to wcale nie bolało. Nie fizycznie. Zaczęłam się bronić. Szarpałam się i starałam się go uderzyć. Machałam rękami jak szalona, byleby coś wskórać. Jednak jedyne do otrzymałam, to to, że nie molestował już mojego tyłka. Złapał moje nadgarstki i przytrzymał je jedną ręką. Przerwał pocałunek, ale tylko po to, by znów siłą kazać mi na siebie spojrzeć.
-Słuchaj, mała. Zdecydowanie korzystniej będzie dla ciebie, jeśli przestaniesz się buntować i zrobić to czego będę chciał po dobroci. - mówił jakby naprawdę udzielał mi rady. Jakby powiedział "mała, nie martw się nim. Musisz ruszyć dalej". To tak jakby on naprawdę nie widział niczego złego w tym co robi. - Rozumiemy się? - w łagodnym geście założył mi pasemko moich włosów za ucho.
Nie odpowiedziałam. Nie musiałam, bo nie wymagał słownej zgody. Znowu złączył nasze usta. Oczekiwał, że oddam pocałunek, że się poddam. Jednak ja tego nie zrobiłam. Nie przerwał tego od razu, poczekał chwilę, jakby dawał mi szansę na zmienienie zdania. Jego cierpliwość nie była jednak zbyt długa. Tym razem nie odsunął się tak po prostu. Jego wolna dłoń wplątała się w moje włosy i zacisnęła w pięść, przez co pociągnął moją głowę lekko do tyłu.
-Może potrzebujesz motywacji, huh? - spojrzał na mnie z góry. Zwolnił uścisk i wyjął z tylnej kieszeni telefon. Stuknął w niego parę razy i pokazał mi monitor, chociaż nie musiałam nawet patrzyć by wiedzieć co to jest. - Chcesz by twoja rodzina i znajomi to obejrzeli? - spytał, znając dobrze odpowiedź. Pokręciłam lekko głową. Szybko schował telefon i ponownie pociągnął mnie za włosy. - Odpowiedz. - warknął.
-N-nie. - wyjąkałam, przejęta strachem.
-Więc, bądź dobrą dziewczynką. - uścisk przy mojej głowie jeszcze się wzmocnił, co spowodowało mój jęk bólu. - I rób co ci każe. - wyszeptał groźnie, będąc tak blisko moich ust, że otarł się o nie wargami.
Ponownie mnie pocałował i tym samym zaczął najgorsze i najbardziej wstydliwe kilkanaście minut mojego życia.

***

-Tak trudno być grzeczną? - wyszeptał do mojego ucha, z nutką rozbawienia w głosie.
Nie odpowiedziałam. Na szczęście tego nie oczekiwał.
Odsunął się ode mnie i na pożegnanie uderzył mnie w tyłek.
Jak sukę.
Jak tanią dziwkę.
Jak nic nie wartą szmatę.
I tak się właśnie teraz czułam.
Kątem oka zauważyłam jak wychodzi poprawiając włosy i koszulkę. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, wybuchłam. Odwróciłam się i oparłam się pupą o biurko, jednak osunęłam się po nim na ziemię już po kilku sekundach. Zasłoniłam twarz rękami i podkuliłam nogi, rycząc nad moją niedolą. Nie płacząc, bo płacz już nie wystarczał. Po prostu ryczałam. Jak małe dziecko. To nie tak, że powstrzymywałam się z tym wcześniej. Nie byłam w stanie. Przez cały czas łzy cały się z moich oczu, ale Biebera to najwidoczniej nie obchodziło.
Po kilku minutach, gdy poczułam, że wyrzuciłam z siebie przynajmniej większość negatywnych emocji, postanowiłam się ogarnąć. Musiałam wyglądać okropnie. Rozmazany makijaż, potargane włosy, ubranie... no cóż. W sumie to akurat nie wyglądało pewnie źle, ale czułam się jakby mnie ktoś łożył do pralki. Niemal cieszyłam się, że już dawno zaczęła się lekcja i nie ma możliwości by ktoś tu teraz wszedł. Przeczesałam palce włosami, co okazało się nie być tak banalnym ruchem, bo przez kołtuny ręka mi w nich utknęła. Zirytowana uroniłam jeszcze parę łez. Gdy uwolniłam rękę zauważyłam dziwny luz w okolicach klatki. Wsunęłam ręce pod bluzkę by to sprawdzić. Ah tak, stanik był o wiele niżej niż jego przeznaczenie. Zapomniałam, że najwidoczniej komuś nie chciało się go odpinać. Warknęłam i poprawiłam go. Teraz, kiedy Biebera już tu nie było czułam widocznie złość. Wykorzystał mnie! I to nawet nie pierwszy raz! Jebany skurwysyn. Oparłam łokcie na kolanach, a dłonie na czole i westchnęłam głęboko chcąc się uspokoić. Dało to jednak odwrotny efekt. Znowu zaczęłam płakać. A wszystko przez to jedno zdanie.
"Wykorzystał mnie". 
Niby to był tylko suchy seks, ale i tak czułam się jak dziwka. Pozwoliłam mu na to. Pozwoliłam mu się dotykać i zmuszać do rzeczy, których nie chcę. A dlaczego? Bo się bałam!
Było mi wstyd. Po prostu wstyd. Tym razem trudno było opanować łzy, bo ich sprawcą nie był ktoś inny tylko ja.
"Mała szmata", jak to Justin mnie przed chwilą nazwał.
Powinnam wyszyć to sobie na koszulce. Czułam się brudna. I nie wiem jak mogłabym się oczyścić.
Nagle znowu zabrzmiał dzwonek, tym razem sygnalizując koniec lekcji. Ok trzeba się zebrać do kupy i wyjść do ludzi. Placami wskazującymi przetarłam miejsce pod powiekami, by oczyścić je z resztek łez i tuszu. Gdy wstałam poprawiłam koszulkę i włosy. Te drugie boleśnie przypomniały mi o brutalności Justina. Nadal boli mnie skóra głowy. Cud, że mi ich nie wyrwał.
Gdy podeszłam do drzwi, musiałam wziąć kilka głębszych oddechów.
Nie będziesz płakać.
Nie pokażesz, że coś się stało.
Będziesz udawać, że wszystko jest ok.
I otworzyłam drzwi. A przed nimi czekał na mnie tłum ludzi zmierzający na lunch. W tym tłumie odnalazłam moją przyjaciółkę.
-Bonnie! - zawołałam, a ta niezwłocznie się odwróciła.
Powiedziała parę słów do Caroline z uśmiechem i zaczęła przepychać się przez ludzi w moją stronę.
-Hej. - przywitała się z promienną twarzą. I chyba moja musiała być chmurą deszczową, bo nieco to słońce zgasiłam. - Coś się stało?
-Nie.. ja po prostu... mam dzisiaj kiepski humor. - wymusiłam lekki uśmiech, w który pewnie i tak nie uwierzyła.
-Ok. - przeciągnęła niepewnie. - Wybierasz się na lunch?
-Tak pewnie. - zaczęłyśmy iść korytarzem w stronę stołówki. Szłyśmy w ciszy. Ja nie byłam pewna czy jestem w stanie mówić bez łamiącego się głosu, a ona widocznie czekała aż ja się ośmielę przerwać ciszę. Doczekała się. przed drzwiami sali do, której zmierzałyśmy. - Bon, mam pytanie.
-Tak? - spytała opierając się plecami o ścianę.
-Co z tą nauką walki?
Brunetka zrobiła minę, jakby właśnie miała powiedzieć coś, co mi się nie spodoba. I trafnie.
-Nie mogę ci pomóc. - powiedziała, a we mnie zgasło światełko. Spuściłam lekko głowę. - To nie tak, że nie chcę, ja...ja niczego się nie uczyłam. To co umiem wynikło ze zwykłem potrzeby obronienia się. - wiem o czym mówisz. - To instynkt. Nie potrafię ci tego przekazać. - złapała mnie za ręce, co sprawiło, że podniosłam na nią wzrok. - Nie gniewasz się?
-Oczywiście, że nie. - kolejny fałszywy uśmiech. - Rozumiem.
Dziewczyna przejechała językiem po wnętrzu ust, zastanawiając się nad czymś. Po paru sekundach ożywiła się nowym pomysłem.
-Poproś któregoś z chłopaków. - gdy nie wykazałam żądnej reakcji, zwyczajnie nie rozumiejąc, kontynuowała. - No wiesz, z The Kings. - ta nazwa zamroziła mnie od środka. Otworzyłam oczy szerzej, gdy żyły instynktownie wypełniły się strachem. - Przecież nie wszyscy są jak Justin - kolejna fala strachu. - i on nawet nie musi wiedzieć. Spytaj, któryś na pewno się zgodzi. Oni mają w tym więcej doświadczenia, ja zazwyczaj i tak stałam na uboczu. - wzruszyła ramionami.
-Ok. - przytaknęłam niechętnie. - Może wreszcie wejdziemy? Głodna jestem. - zaśmiałam się lekko. Ten krótki dźwięk wymagał ode mnie więcej niż by można było pomyśleć.

***

Wróciłam do domu wykończona. Prawda, szkoła nigdy nie była przyjemnym miejscem, ale tym razem nie wytrzymała moja psychika. Najpierw ciągły strach, potem ta akcja, a wisienką na torcie było ciągłe udawanie, że wszystko gra. Torba wylądowała gdzieś na podłodze, zresztą tak jak buty, a ja padłam na kanapę.
-Margaret, co na obiad? - krzyknęłam, jednak zostało to zduszone przez poduszki kanapy.
-Pizza może być? - usłyszałam dziwny głos.
To nie była Margaret. To był męski głos, który z całych sił próbował być kobiecy. Podniosłam się na łokciach węsząc podstęp. Wtedy też poczułam pyszny zapach włoskiego specjały z salami. Postęp czy nie podstęp, jestem głodna. Wstałam, przypominając trochę niepełnosprawną i niepewnym krokiem weszłam do kuchni. Tam zobaczyłam Damona jedzącego kawałek raju i uśmiechającego się promiennie.
Czyli Damon. A któż by inny?
W milczeniu usiadłam na krześle obok i oderwałam własny kawałek. Gdy w moich ustach wylądował pierwszy kęs świat nagle stał się lepszy.
Pizza zawsze pomaga.
-Jak minął dzień? - spytał mój towarzysz, chociaż wolałam zwierzać się pizzy.
Pizza nie pyta, pizza rozumie.
-Ok. - odpowiedziałam, ale nie przekonałam nawet siebie.
-Co się stało? - brzmiał dziwnie. Czy on był zmartwiony? Czym? Mną? Przecież nie powinnam go w ogóle obchodzić. Ok, ostatnio udowodnił, że mogę mu ufać, ale nadal jestem dla niego tylko siostrą dziewczyny, z którą sypia. Nic więcej.
-Nic. - kolejne, krótkie słowo, kolejne które ani trochę nie brzmiało szczerze.
-Aha, właśnie widzę. Mów.
-Gdzie Rihanna? - próbowałam zmienić temat, zjadając już drugą połowę mojego kawałka.
-Jeszcze nie wróciła. - odpowiedział zdawkowo i wrócił do jedzenia.
-Jesteś tu od rana? - zamoczyłam końcówkę piętki, w sosie czosnkowym, zanim ją ugryzłam.
W odpowiedzi mruknął tylko na potwierdzenie. Nie mam doświadczenia, ale to już chyba jakiś kolejny krok. Sypiają ze sobą, ok, ale to już jakby nocowanie. Chyba miałam rację i między nimi jest jednak coś więcej. Mam tylko nadzieję, że w końcu się do tego przyznają i nie będą grać w jakąś głupią grę.
Dalej jedliśmy w ciszy. Gdy skończyłam drugi kawałek, który ledwo w sobie zmieściłam, udałam się w stronę salonu, mając zamiar oglądać kreskówki do końca dnia. A przynajmniej dopóki mnie nie znudzą. W progu jednak coś mnie olśniło.
-Gdzie jest Margaret? - odwróciłam się na pięcie.
-Ma urlop. - wzruszył ramionami. - Rihanna zaproponowała waszym rodzicom, że pod jej nieobecność, ja się wami zajmę. A właśnie, rodzice wyjechali na parę dni. W każdym razie nie martw się, nie będę cię niańczył. Twoja siostra tak to wymyśliła byście zostały same, ja wracam do domu jutro rano. - pokiwałam powoli głową.
Kreskówki mnie przyzywały, jednak nagle przypomniało mi się jeszcze coś. Miał być ktoś z The Kings? On jest chyba jedynym ich członkiem, któremu w jakimś stopniu ufam.
-Um, Damon? - chłopak odwrócił głowę w moją stronę. - Umiesz się bić prawda? - pokiwał niepewnie głową. - Nauczyłbyś mnie?
Przez chwilę milczał. Nie reagował. Jakby się zastanawiał i omawiał plusi i minusy. Odezwał się dopiero po paru dłuższych sekundach.
-Chodzi o Justina? - zadrżałam na dźwięk tego imienia. Gestem głowy wskazałam na "tak". - Pewnie nie powinienem... - proszę, proszę, proszę, proszę. - Ale zgoda. Przyjdź do mnie jutro ok 17. Mamy w siedzibie salę do ćwiczeń. - uśmiechnął się przyjaźnie, a ja jakby nigdy nic odeszłam w stronę salonu.
Jakby nigdy nic. To nie było nic. Przyjść do miejsca zamieszkania mojego oprawcy, wroga i osoby, przy której umieniu cała drżę?
Cóż, raz kozie śmierć.

_________________________________________________________________________________________________________
I jak się podoba? Co jeszcze zrobi Justin? Czy Jessica będzie umiała się przed tym obronić? Jak dalej potoczy się ta historia? Czytaj dalej, a się dowiesz.

Hej, cześć i czołem. Wiem dawno mnie nie było, ale oto jestem z nowym rozdziałem :D Mam nadzieję, że się wam podoba, bo zmieniałam mi ciągle coś nie pasowało i ciągle go zmieniałam. Piszcie co o tym myślicie :)

CZYTASZ?=SKOMENTUJ!
JEŚLI CZYTASZ MOJEGO BLOGA ZAGŁOSUJ W ANKIECIE
JEŚLI CI SIĘ PODOBA DOŁĄCZ DO OBSERWUJĄCYCH
JEŚLI CHCESZ BYĆ INFORMOWANY O NOWYCH ROZDZIAŁACH ZOSTAW W KOMENTARZU KONTAKT DO CIEBIE

2 komentarze:

  1. Super! Bardzo wciągający Jestem ciekawa co dalej i zastanawiam się co możesz jeszcze wymyśleć. Wiem że masz bogatą wyobraźni, więc przewidzenie co dalej będzie nadzwyczaj trudne. Czekam na nexta i zapraszam do mnie http://opowiadania111.blogspot.
    com

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś już !!! :****
    Ojj nie dobry Bieber
    Rozdział jak zawsze cudowny i nie mogę sie doczekać co będzie dalej moze (Damon nauczy Jessice walczyć a ona skopie dupe JB)
    Pozdrawiam Ronni

    OdpowiedzUsuń